______________________________________________
Dojechały. Matka zaprowadziła Annie na
peron, gdzie się z nią pożegnała, a następnie odjechała.
Annie siedziała na peronowej ławeczce z
wielką walizką i biletem w ręce. Oprócz niej była rodzina z dwójką dzieci –
chłopcem i dziewczynką – w około wieku Jenny, mężczyzna z futerałem na gitarę i
kobieta, która wyglądała bardzo elegancko.
Dziewczyna wyciągnęła z walizki książkę
i zaczęła czytać, kiedy ogarnął ją głód. To się nazywa ironia losu, pomyślała i
poszła do sklepu. Kupiła drożdżówkę i oranżadę. Zjadła połowę, a resztę
schowała do walizki.
Na kolanach trzymała książkę i wmuszała w
siebie słowa. Lecz to nie było to samo. To nie było to, jak usiądźcie się w
fotelu z kubkiem gorącej czekolady i zagłębi się w lekturę.
Tak naprawdę nie miała ochoty na nic.
Z nudów zaczęła obserwować chłopca,
który czekał na pociąg z rodziną. Najpierw zaczepiał siostrę, która
najwyraźniej nie miała ochot się z nią bawić, potem zaczął udawać samolot, aż w
końcu usiadł na podłodze i zaczął gadać sam do siebie.
Był do siostry bardzo podobny. Byli
chyba bliźniakami. Oboje mieli gęste, kręcone włosy, ciemne oczy i pyzate
twarze. Kiedy Annie uświadomiła sobie, że chłopiec zaczął się jej przyglądać i
szeptać coś do mamy nie spuszczając z niej wzroku szybko odwróciła wzrok i
zapatrzyła się w tory.
Tory, jak tory. Nic niezwykłego. Kiedy
pociąg przyjechał na peronie została tylko elegancko ubrana kobieta.
Annie zaczęła rozglądać się za wolnym
przedziałem, ale wszędzie było pełno ludzi, więc weszła do jednego, w którym
był tylko chłopak rozwiązujący krzyżówkę. Na oko miał trzynaście lat, tak jak
ona.
Usiadła naprzeciwko niego i powitała
skinieniem głowy, po czym zaczęła wpatrywać się w okno.
- Jestem Nicho – chłopak uniósł
głowę znad krzyżówki i spojrzał na nią odsłaniając perłowo białe zęby – to
skrót od Nicholasa.
- Annie – odpowiedziała nieśmiało
– to skrót od.. Tak właściwie od niczego.
Chłopak zaśmiał się, chociaż żart nie
był aż tak bardzo śmieszny. Pewnie chciał być miły, czy coś takiego.
Nicho miał rude włosy, które miał równie
obcięte i brązowe oczy. Annie nigdy nie przepadała za rudymi osobami, ale w
chłopaku było coś… Coś innego. Lepszego?
Próbowała go sobie wyobrazić, jako blondyna, czy szatyna, ale bez gęstych,
rudych włosów to nie było to samo.
- Gdzie jedziesz?
- Teoretycznie to nie wiem –
Annie poczuła, że czerwieni się od wstydu – wysiadam na ósmym.
- Świetnie – Nicho znów
uśmiechnął się ukazując piękne zęby – wysiądziemy razem.
Annie zamiast czegoś powiedzieć,
mruknąć, chrząknąć siedziała, jakby zabrakło jej słów w gardle i wgapiała się w
chłopaka.
Resztę drogi rozmawiali ze sobą, jakby
znali się już od bardzo dawna. Nawet ona zaczynała niektóre tematy.
Na ósmym przystanku wysiedli, a Nicho –
za niepozwoleniem Annie – wyniósł jej walizkę. Po wyjściu z dworca dziewczyna
usiadła na ławce.
- Na co czekasz?– zapytał
chłopak.
- Na kogoś, kto po mnie
przyjedzie.
- Mogę zostać z tobą.
- Nie musisz…
- Ależ nalegam – powiedział
siadając obok niej.
Po kilku minut przybiegł do nich jakiś
bezpański pies, który zaczął wąchać Annie. Próbowała go odgonić, ale on ugryzł
ją w nogę szarpiąc przy okazji dół granatowej spódnicy. Poczuła jak ostre zęby
wbijają się w jej skórę. Krzyknęła, a Nicho dopiero teraz zauważył sytuację.
Odgonił psa od dziewczyny, ale zwierzak
przyczepił się do niego. Zaczął gryźć chłopaka wszędzie, gdzie sięgał. Annie
zaczęła szukać kogoś, do kogo mogłaby zwrócić się o pomoc, ale nikt nie
przechodził obok. W końcu pies odbiegł, a zakrwawiony Nicho usiadł obok niej.
Nagle dziewczyna zauważyła jakiegoś
mężczyznę. Szybko do niego podbiegła. I opowiedziała o sytuacji Nicho.
Nieznajomy spojrzał na chłopaka spod okularów. Na początku wystraszył się, lecz
potem podszedł do niego i zabrał go gdzieś, ale nie pozwolił Annie iść razem z
nimi.
Dziewczyna usiadła na ławce i czekała w
samotności. Drogą nikt nie przechodził.
Było już ciemnawo, a drogę oświetlały lekko światła z okien domów.
Po kilku minutach, albo godzinie – Annie zgubiła
upływ czasu – podjechał czerwony samochód. Za kierownicą siedział dość młody
chłopak, wyglądający na nie więcej niż dwadzieścia pięć lat w swetrze w paski.
Tylne drzwi pojazdu otworzyły się
zamaszyście. Na powitanie wyszedł jej rudy chłopak w jej wieku.
-Annie, tak? – zapytał.
Dziewczyna pokiwała nieśmiało głową.
- Jestem Gerard – powiedział wpuszczając
ją do samochodu.
W środku śmierdziało pizzą, śledziem i
olejem.